Charlie boy, don't go to war, first born in forty-four
Kennedy made him believe we could do much more
The Lumineers - Charlie Boy
-Clarissa Wayland – usłyszałam
swoje imię zaraz po wejściu do Domu 295. Gdybym przyszła dziesięć sekund
później, nie miałabym czego tam szukać. Rygor, jaki panował w Domach dawał się
we znaki każdego dnia. Musiałam wstawać o czwartej nad ranem, aby zdążyć na
piątą trzydzieści, nie wolno mi było wyjść z domu wcześniej, niż piętnaście
minut po czwartej, a musiałam umyć włosy i przebrać się w należyty strój.
Czasami zdarzyło się, że strażnicy zapominali odkręcić wody, wtedy musiałam myć
się w tej odlanej z poprzedniego ranka.
Mieszkałam w jednej z
biedniejszych dzielnic Londynu, nazywano ją Neogettem, abyśmy nigdy nie
zapomnieli o drugiej wojnie światowej i o tym, że nasze „getto” było rajem w
porównaniu z tym, z czym przyszło zmierzyć się ludziom setki lat temu. Kamienica
w której mieszkałam niemalże się rozpadała. Dziura pod oknem powiększała się
każdej zimy, a my nie mieliśmy czym jej zasłonić. Od lat dzieliłam łóżko ze
starszym bratem oraz młodszą siostrą. Rodzice spali na materacach zrobionych ze
starych kurtek, które zszyła nam sąsiadka. Ściany były gołe. Dwa lata temu
wisiały na nich stare zdjęcia, jeszcze z przed wojny, jednak musieliśmy je
sprzedać, aby mieć za co kupić jedzenie i ubrania. Mimo wszystko myśl, że są rodziny
których warunki życia zdają się być jeszcze mniej sprzyjające, sprawiała, że
czułam się szczęśliwa.
Był środek lata, termometr
wywieszony przed Domem pokazywał dwadzieścia pięć stopni, powietrze było suche
i gęste, każdy podmuch wiatru był zarówno błogosławieństwem jak i czymś
strasznie nieprzyjemnym ze względu na zapach, który ze sobą niósł. Moje ubrania
przesiąknięte były potem, a włosy kleiły mi się do czoła. Podeszłam powolnym
krokiem do lady mijając po drodze kilka osób i podałam swoją kartę
identyfikacyjną sztucznie uśmiechniętej się recepcjonistce. Przyłożyłam rękę do
wystającego z biurka aparatu i poczułam lekkie pieczenie w okolicy
przedramienia. Usłyszałam cichy, piskliwy dźwięk, a chwilę później kobieta
podała mi srebrną kartę z wygrawerowanym na biało numerem.
-Dziękuję – uśmiechnęłam się niewyraźnie
w stronę recepcjonistki i wsunęłam kawałek plastiku do tylnej kieszeni spodni. Odeszłam
od miejsca rejestracji i szybkim krokiem udałam się w stronę dużych, szklanych
drzwi prowadzących do magazynów. W oczy od razu rzuciła mi się duża kartka
zawieszona na ścianie na samym końcu korytarza obok czytnika kart.
Uwaga!
Osoby z numerami kart od A230 do C400
prosimy o bezzwłoczne udanie się do Pokoju 12 w sekcji A34. Za niestawienie się
przed komisją grozi przeniesienie do Getta 3.
Bez podpisu, bez dodatkowych
informacji. Ktoś z wchodzących mógłby równie dobrze sam nakleić ogłoszenie.
Jednak miałam świadomość tego, że strażnicy nie zezwolili by na tego typu żart,
a osoba próbująca popełnić „przestępstwo”, bo pod taką właśnie kategorię
podchodziło owe zachowanie, zostałaby natychmiastowo aresztowana.
Spojrzałam na swoją kartę. D13.
Dzisiaj byłam bezpieczna. Dzisiaj. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro.
Żyłam z tą myślą od lat w gotowości na wszystko, co przyniesie los. Tak mnie
wychowano, musiałam przyjąć to do siebie, nie mogłam robić sobie złudnych
nadziei, że następny dzień będzie wyglądał tak samo jak poprzedni. Kiedyś
ludzie bezgranicznie w to wierzyli, co być może było jednym z czynników, które
przyczyniły się do naszej klęski.
Kiedy w zimę, dwudziestego
grudnia 2230 roku do Wielkiej Brytanii wleciały rządowe samoloty wysłane ze
Stanów Zjednoczonych i rozpoczęły bombardowanie, ludzie uświadomili sobie, jak
kruche jest ich życie i całe nasze społeczeństwo. Miałam wtedy zaledwie sześć
lat. Stałam razem z ojcem i starszym bratem na podeście wybudowanym przy rzece
Tamizie i próbowaliśmy łapać płatki śniegu do buzi, patrzyliśmy się w
zachmurzone niebo, wsłuchiwaliśmy się w szum wody oraz przeróżne dźwięki
dochodzące z miasta, aż nagle zaczęło piszczeć mi w uszach. Z głośników zaczęły
napływać różne komunikaty przekazywane przez ministrów i premiera, ich twarze
były pokazane na wszystkich billboardach. Chociaż starali się zachować spokój i
zapewniali, że panują nad sytuacją, wiedziałam, że szykuje się coś naprawdę
strasznego.
Polecili udanie się wszystkim
rodzinom do schronów, które otwierane były tylko w kryzysowych sytuacjach,
takich jak jeden z tajfunów w 2215 roku. Każdy musiał przejść szybką kontrolę,
a następnie udać się do wskazanego sektora. Spędziliśmy tam dwa tygodnie. W
zamknięciu, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, dwa razy dziennie policjanci
przynosili dostawy jedzenia, które z czasem stawały się coraz to mniejsze. Gdy
w końcu wyszliśmy ze schronu, świat jaki znaliśmy nie istniał. Niemal cały
Londyn został zrównany z ziemią, podobnie jak reszta Wielkiej Brytanii i
pozostała część Europy, głównie środkowej. Amerykanie rozpoczęli budowę Domów,
a nas eksmitowano do ocalałych dzielnic miasta.
Przez następne dwa lata panował
chaos, wprowadzano diametralne zmiany, stawiano nowe budynki rządowe, spisywano
nową konstytucję oraz tworzono nowe gałęzie prawa. Zaczęto stosować metodę
identyfikacji ludności poprzez wszczepianie podskórnych nadajników. Były one
aplikowane wszystkim, bez wyjątków. Przez pierwsze dni moje przedramię szczypało
tak bardzo, że ból doprowadzał mnie wielokrotnie do płaczu, jednak po kilku
tygodniach oswoiłam się z uczuciem mrowienia.
Podzielono nas na trzy grupy - tych
najbogatszych, najbardziej wykształconych umieszczano w Domach położonych w
Szkocji. Rodziny nauczycieli, pracowników banków i innych placówek
transportowano do kamienic w Neogettach, a najbiedniejsi eksmitowani byli do
Gett, często również zabijani lub przewożeni do Ameryki i tam fizycznie pracowali.
Mój ojciec był sekretarzem w
firmie budowlanej, a matka pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej,
więc wraz z rodziną trafiłam do Neogetta 5, stworzonego na obrzeżach Londynu.
Mieszkałam tam od wiosny 2231 roku, czyli od trochę ponad dwunastu lat.
Dorastałam tam, uczyłam się, pracowałam, zawierałam znajomości. Przywykłam do
nowego życia, do innego świata. Strażnicy, Domy, Getta, Neogetta. Była to moja
codzienność, nie walczyłam z tym, nie zastanawiałam się, co by było gdyby atak
nigdy nie nastąpił.
Domami nazywano wszystko, co
kiedyś zwykło się zwać szpitalami, szkołami, bibliotekami, urzędami. Wybudowano
ich w sumie na terenie Wielkiej Brytanii oraz Europy około trzech milionów.
Były to potężne budynki, wszystkie niemalże jednakowe, jednak z innymi
numerami. Przy każdym z nich, można było zobaczyć następującą rozpiskę:
Dom, którego numer kończy się na
X0 Centrum Informacji, Policja USA (Stany Zjednoczone)
X1 Placówka Lecznicza
X2 Dom Prywatny, Zakaz Wstępu
X3 Placówka Wojskowa, Magazyny Wojskowe, Zakaz Wstępu
X4 Fabryka, Zakaz Wstępu
X5 Urząd Do Spraw Segregacji Ludności i Wydawania Przynależnych Dóbr
X6 Placówka Szkoleniowa
X6a Placówka Szkoleniowa Wyższa – Uniwersytet
X7 Laboratorium, Zakaz Wstępu
X8 Centrum Komunikacji Miejskiej
X9 Placówka Rządowa, Zakaz Wstępu
W Domach X5, czyli takich jak ten
w którym aktualnie się znajdowałam, przeważnie panował zgiełk i zaduch. Ludzie
ze wszystkich sił starali się dostać jak najwyższy numer karty, ponieważ
oznaczało to więcej pieniędzy. Można było tam również kupić najpotrzebniejsze
towary, dlatego Domy te były przeważnie największe.
Przeszłam przez następne szklane
drzwi i skręciłam w prawo. Przyłożyłam rękę, a następnie kartę do czytnika.
Weszłam do dużego, wykafelkowanego pomieszczenia. Pięciu strażników stało bez ruchu,
ciszę zagłuszały tylko nasze oddechy oraz moje ciche kroki. Mój numer na
dzisiaj, czyli D13, znajdował się niemal na samym końcu. Podeszłam do szafki i
otworzyłam ją powoli. Widząc w niej dosyć dużą sumę pieniędzy, uśmiechnęłam się
usatysfakcjonowana. Schowałam banknoty do podręcznej torebki, a kiedy
usłyszałam, jak następna osoba wchodzi do sejfu odwróciłam się gwałtownie.
Znałam tą kobietę, jej córka chodziła do mojej szkoły. Obie ukończyłyśmy ją w
tym roku, a od listopada miałyśmy zacząć studiować na uniwersytecie w Domu
246a.
-Dzień dobry – przerwałam ciszę i
poprawiłam torbę zsuwającą mi się z ramienia. Kobieta nie odpowiedziała, ale
posłała mi szeroki uśmiech i skinęła głową.
Zamknęłam szafkę i szybkim
krokiem udałam się w stronę wyjścia B, czyli tego prowadzącego na targ. Kiedy
tylko opuściłam budynek Domu i znalazłam się na zewnątrz oślepiło mnie słońce.
Zmrużyłam oczy i zaczęłam iść przed siebie. Na targu jak zwykle panował zgiełk,
ludzie przeciskali się pomiędzy straganami, handlarze zachęcali do kupna
towaru, aby zarobić parę groszy. Podeszłam do stoiska z pieczywem i kupiłam dwa
bochenki chleba po zaniżonej cenie. Nie często zdarzało mi się natrafić na taką
okazję, wiedziałam więc, że muszę każdą nadarzającą się szansę jak najlepiej
wykorzystać.
-Clar! – Usłyszałam czyiś głos za
swoimi plecami. – Zaczekaj! – Dopiero wtedy rozpoznałam wołającą mnie Kim,
jedną z moich dobrych znajomych. Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę
przeciskającą się przez tłum. W ręku trzymała ulotkę, od razu domyśliłam się,
co chce mi przekazać.
-Gdzie tym razem? – Zapytałam,
gdy blondynka zatrzymała się przede mną. – Jeśli znowu planujecie to
organizować tam, gdzie ostatnio, możesz być pewna, że nie przyjdę – zaśmiałam
się, ale Kim pokręciła przecząco głową.
-Tym razem Getto 4 – wyjaśniła
przecierając dłonią pot z czoła. – Dom 112 zamknęli trzy dni temu, za tydzień
będą go wyburzać, mamy pozwolenie od strażników – uśmiechnęła się szeroko.
Właśnie na tym polegała ironia
naszego społeczeństwa oraz kraju. Chociaż rygor zaostrzony był do granic
możliwości, to władze rządowe postanowiły pokazać swoją ludzką twarz.
Wiedzieli, że ludzie młodzi zawsze mieli największy wpływ na społeczeństwo, tak
więc, aby zapobiec buntom, zezwalali nam na słuchanie dowolnej muzyki,
organizowanie balów oraz zabaw w lato czy różnorakie święta, wydawano książki
dla młodzieży oraz tworzono przeróżne butiki z odzieżą. Wszystko to sprawiało,
że mimo wielu rygorystycznych zasad, których musieliśmy przestrzegać, to
mieliśmy prawo do prowadzenia rozrywkowego trybu życia. Oczywiście na wszystko
musieli zezwalać strażnicy i urzędnicy, ale i tak było to ogromne udogodnienie.
-Będę po ciebie o osiemnastej –
odezwała się Kim nie czekając na moją odpowiedź. Pomachała mi jeszcze tylko na
pożegnanie i odeszła w przeciwną stronę wtapiając się w tłum.
Tego dnia nie śpieszyło mi się do
domu, więc postanowiłam przespacerować się przez jedną z opuszczonych dzielnic
Londynu. Kiedyś znajdowało się tam ogromne centrum handlowe, którego ruiny do
dziś leżą nietknięte przez człowieka. Często zabierałam tam swoją młodszą
siostrę Ginę, która wprost uwielbiała melancholijny nastrój, jaki panował w tym
miejscu. Gdy weszło się na dach jednego z opuszczonych budynków można było
podziwiać wymyślną architekturę centrum miasta. Wznoszące się kilkanaście
metrów nad ziemią drapacze chmur, oszklone dachy niektórych z Domów, pomniki
poustawiane na cześć prezydentów i premierów, oraz rodzinny królewskiej niegdyś
panującej w Wielkiej Brytanii.
Kiedy weszłam na dach kamienicy
oślepiło mnie słońce odbijające się od oddalonych o kilka kilometrów Domów.
Usiadłam na kamiennym murku wcześniej strzepując z niego drobne kamyki i
zamknęłam oczy odchylając głowę do tyłu. Nie słyszałam nic oprócz własnego
oddechu i cichego szumu drzew. Miałam wrażenie, jakby wszystkie auta na chwilę
się zatrzymały, autobusy przestały kursować, a dzieci skupiły się na samotnych
zabawach z dala od swoich rówieśników.
Błagam, niech ta chwila trwa
wiecznie – powiedziałam sama do siebie w myślach. Nie wierzyłam, że
kiedykolwiek to się wydarzy. Nie łudziłam się z tym, że kiedykolwiek będzie mi
dane zapomnieć o wszystkim, co mnie otacza. Niektórzy ludzie posiadali takie
umiejętności. Byli w stanie dosłownie opuścić swoje ciało, wędrować umysłami
gdzieś daleko, w przeszłość, przyszłość lub idealną teraźniejszość. Opisywali
to w książkach, mówili o tym podczas publicznych konferencji. Chcieli rozgłosu,
zaprezentowania ludziom wizji świata doskonałego i akceptacji. Pisali długie
powieści o postaciach fantastycznych, które spotykali w snach oraz przedstawiali
w nich swoje własne życie, jednak ubarwiali je na tyle, że nikt nie byłby w
stanie odgadnąć, czy jest to fikcja, czy też nie. Ludzie ci najczęściej
mieszkali szkockich Domach, byli wykształceni i kreowali społeczeństwo jeszcze
przed wybuchem wojny.
Moją ulubioną książką była
„Judith” autorstwa Tary Longman, która opisała w niej historię nastoletniej
dziewczyny podróżującej w czasie. Wiele osób uznało tą opowieść za coś, co
każda inna, przeciętna osoba mogłaby wymyślić, jednak mnie książka bardzo poruszyła
mimo swojej prostoty. Chciałam aby moje życie wyglądało tak, jak główniej
bohaterki. Chciałam móc poznać przeszłość; lata, w których panował spokój, nie
było Domów i Gett oraz czytników i kart.
Wszechobecną ciszę przerwał
głośny wybuch. Gwałtownie podniosłam się do pozycji stojącej i rozejrzałam
dookoła. Z okna jednej z kamienic zaczął wydobywać się dym i zanim zaczęłam
rozważać co mogło się stać, usłyszałam ponowny wybuch, tym razem głośniejszy.
Zbiegając po schodach na dół
czułam, jak ziemia pode mną wibruje. Rzuciłam się biegiem ku wyjściu, jednak
dosłownie w kilka sekund otwór w ścianie został zasypany przez spadające się z
dachu odłamki budynku. Wiedziałam, że znalazłam się w nieodpowiednim miejscu w
nieodpowiednim czasie. Byłam niemal pewna, kto stoi za tymi licznymi wybuchami.
Buntownicy z Getta 3.
~*~
Od autorki: tak więc jest rozdział pierwszy. Chociaż jeszcze nie zaczęłam wprowadzać bardziej istotnej dla tej historii akcji to i tak macie jej dość spory zarys. Postanowiłam wymyślić coś swojego i, jak widzicie, wybiec trochę w przyszłość. Dziękuję bardzo za komentarze, czekajcie cierpliwie na następny rozdział.
Co do all-too-well: nie zaczęłam jeszcze nawet pisać rozdziału 11, musicie więc jeszcze trochę poczekać, ale postaram się coś szybko wymyślić.
Mam również duże zaległości w czytaniu waszych blogów, ale postaram się wszytko nadrobić.
Do napisania!