środa, 30 stycznia 2013

Rozdział I Ironia


Charlie boy, don't go to war, first born in forty-four
Kennedy made him believe we could do much more
The Lumineers - Charlie Boy

-Clarissa Wayland – usłyszałam swoje imię zaraz po wejściu do Domu 295. Gdybym przyszła dziesięć sekund później, nie miałabym czego tam szukać. Rygor, jaki panował w Domach dawał się we znaki każdego dnia. Musiałam wstawać o czwartej nad ranem, aby zdążyć na piątą trzydzieści, nie wolno mi było wyjść z domu wcześniej, niż piętnaście minut po czwartej, a musiałam umyć włosy i przebrać się w należyty strój. Czasami zdarzyło się, że strażnicy zapominali odkręcić wody, wtedy musiałam myć się w tej odlanej z poprzedniego ranka.
Mieszkałam w jednej z biedniejszych dzielnic Londynu, nazywano ją Neogettem, abyśmy nigdy nie zapomnieli o drugiej wojnie światowej i o tym, że nasze „getto” było rajem w porównaniu z tym, z czym przyszło zmierzyć się ludziom setki lat temu. Kamienica w której mieszkałam niemalże się rozpadała. Dziura pod oknem powiększała się każdej zimy, a my nie mieliśmy czym jej zasłonić. Od lat dzieliłam łóżko ze starszym bratem oraz młodszą siostrą. Rodzice spali na materacach zrobionych ze starych kurtek, które zszyła nam sąsiadka. Ściany były gołe. Dwa lata temu wisiały na nich stare zdjęcia, jeszcze z przed wojny, jednak musieliśmy je sprzedać, aby mieć za co kupić jedzenie i ubrania. Mimo wszystko myśl, że są rodziny których warunki życia zdają się być jeszcze mniej sprzyjające, sprawiała, że czułam się szczęśliwa.
Był środek lata, termometr wywieszony przed Domem pokazywał dwadzieścia pięć stopni, powietrze było suche i gęste, każdy podmuch wiatru był zarówno błogosławieństwem jak i czymś strasznie nieprzyjemnym ze względu na zapach, który ze sobą niósł. Moje ubrania przesiąknięte były potem, a włosy kleiły mi się do czoła. Podeszłam powolnym krokiem do lady mijając po drodze kilka osób i podałam swoją kartę identyfikacyjną sztucznie uśmiechniętej się recepcjonistce. Przyłożyłam rękę do wystającego z biurka aparatu i poczułam lekkie pieczenie w okolicy przedramienia. Usłyszałam cichy, piskliwy dźwięk, a chwilę później kobieta podała mi srebrną kartę z wygrawerowanym na biało numerem.
-Dziękuję – uśmiechnęłam się niewyraźnie w stronę recepcjonistki i wsunęłam kawałek plastiku do tylnej kieszeni spodni. Odeszłam od miejsca rejestracji i szybkim krokiem udałam się w stronę dużych, szklanych drzwi prowadzących do magazynów. W oczy od razu rzuciła mi się duża kartka zawieszona na ścianie na samym końcu korytarza obok czytnika kart.

Uwaga!
Osoby z numerami kart od A230 do C400 prosimy o bezzwłoczne udanie się do Pokoju 12 w sekcji A34. Za niestawienie się przed komisją grozi przeniesienie do Getta 3.

Bez podpisu, bez dodatkowych informacji. Ktoś z wchodzących mógłby równie dobrze sam nakleić ogłoszenie. Jednak miałam świadomość tego, że strażnicy nie zezwolili by na tego typu żart, a osoba próbująca popełnić „przestępstwo”, bo pod taką właśnie kategorię podchodziło owe zachowanie, zostałaby natychmiastowo aresztowana.
Spojrzałam na swoją kartę. D13. Dzisiaj byłam bezpieczna. Dzisiaj. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Żyłam z tą myślą od lat w gotowości na wszystko, co przyniesie los. Tak mnie wychowano, musiałam przyjąć to do siebie, nie mogłam robić sobie złudnych nadziei, że następny dzień będzie wyglądał tak samo jak poprzedni. Kiedyś ludzie bezgranicznie w to wierzyli, co być może było jednym z czynników, które przyczyniły się do naszej klęski.
Kiedy w zimę, dwudziestego grudnia 2230 roku do Wielkiej Brytanii wleciały rządowe samoloty wysłane ze Stanów Zjednoczonych i rozpoczęły bombardowanie, ludzie uświadomili sobie, jak kruche jest ich życie i całe nasze społeczeństwo. Miałam wtedy zaledwie sześć lat. Stałam razem z ojcem i starszym bratem na podeście wybudowanym przy rzece Tamizie i próbowaliśmy łapać płatki śniegu do buzi, patrzyliśmy się w zachmurzone niebo, wsłuchiwaliśmy się w szum wody oraz przeróżne dźwięki dochodzące z miasta, aż nagle zaczęło piszczeć mi w uszach. Z głośników zaczęły napływać różne komunikaty przekazywane przez ministrów i premiera, ich twarze były pokazane na wszystkich billboardach. Chociaż starali się zachować spokój i zapewniali, że panują nad sytuacją, wiedziałam, że szykuje się coś naprawdę strasznego.
Polecili udanie się wszystkim rodzinom do schronów, które otwierane były tylko w kryzysowych sytuacjach, takich jak jeden z tajfunów w 2215 roku. Każdy musiał przejść szybką kontrolę, a następnie udać się do wskazanego sektora. Spędziliśmy tam dwa tygodnie. W zamknięciu, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, dwa razy dziennie policjanci przynosili dostawy jedzenia, które z czasem stawały się coraz to mniejsze. Gdy w końcu wyszliśmy ze schronu, świat jaki znaliśmy nie istniał. Niemal cały Londyn został zrównany z ziemią, podobnie jak reszta Wielkiej Brytanii i pozostała część Europy, głównie środkowej. Amerykanie rozpoczęli budowę Domów, a nas eksmitowano do ocalałych dzielnic miasta.
Przez następne dwa lata panował chaos, wprowadzano diametralne zmiany, stawiano nowe budynki rządowe, spisywano nową konstytucję oraz tworzono nowe gałęzie prawa. Zaczęto stosować metodę identyfikacji ludności poprzez wszczepianie podskórnych nadajników. Były one aplikowane wszystkim, bez wyjątków. Przez pierwsze dni moje przedramię szczypało tak bardzo, że ból doprowadzał mnie wielokrotnie do płaczu, jednak po kilku tygodniach oswoiłam się z uczuciem mrowienia.
Podzielono nas na trzy grupy - tych najbogatszych, najbardziej wykształconych umieszczano w Domach położonych w Szkocji. Rodziny nauczycieli, pracowników banków i innych placówek transportowano do kamienic w Neogettach, a najbiedniejsi eksmitowani byli do Gett, często również zabijani lub przewożeni do Ameryki i tam fizycznie pracowali.
Mój ojciec był sekretarzem w firmie budowlanej, a matka pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej, więc wraz z rodziną trafiłam do Neogetta 5, stworzonego na obrzeżach Londynu. Mieszkałam tam od wiosny 2231 roku, czyli od trochę ponad dwunastu lat. Dorastałam tam, uczyłam się, pracowałam, zawierałam znajomości. Przywykłam do nowego życia, do innego świata. Strażnicy, Domy, Getta, Neogetta. Była to moja codzienność, nie walczyłam z tym, nie zastanawiałam się, co by było gdyby atak nigdy nie nastąpił.
Domami nazywano wszystko, co kiedyś zwykło się zwać szpitalami, szkołami, bibliotekami, urzędami. Wybudowano ich w sumie na terenie Wielkiej Brytanii oraz Europy około trzech milionów. Były to potężne budynki, wszystkie niemalże jednakowe, jednak z innymi numerami. Przy każdym z nich, można było zobaczyć następującą rozpiskę:

Dom, którego numer kończy się na
X0 Centrum Informacji, Policja USA (Stany Zjednoczone)
X1 Placówka Lecznicza
X2 Dom Prywatny, Zakaz Wstępu
X3 Placówka Wojskowa, Magazyny Wojskowe, Zakaz Wstępu
X4 Fabryka, Zakaz Wstępu
X5 Urząd Do Spraw Segregacji Ludności i Wydawania Przynależnych Dóbr
X6 Placówka Szkoleniowa
X6a Placówka Szkoleniowa Wyższa – Uniwersytet
X7 Laboratorium, Zakaz Wstępu
X8 Centrum Komunikacji Miejskiej
X9 Placówka Rządowa, Zakaz Wstępu

W Domach X5, czyli takich jak ten w którym aktualnie się znajdowałam, przeważnie panował zgiełk i zaduch. Ludzie ze wszystkich sił starali się dostać jak najwyższy numer karty, ponieważ oznaczało to więcej pieniędzy. Można było tam również kupić najpotrzebniejsze towary, dlatego Domy te były przeważnie największe.
Przeszłam przez następne szklane drzwi i skręciłam w prawo. Przyłożyłam rękę, a następnie kartę do czytnika. Weszłam do dużego, wykafelkowanego pomieszczenia. Pięciu strażników stało bez ruchu, ciszę zagłuszały tylko nasze oddechy oraz moje ciche kroki. Mój numer na dzisiaj, czyli D13, znajdował się niemal na samym końcu. Podeszłam do szafki i otworzyłam ją powoli. Widząc w niej dosyć dużą sumę pieniędzy, uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana. Schowałam banknoty do podręcznej torebki, a kiedy usłyszałam, jak następna osoba wchodzi do sejfu odwróciłam się gwałtownie. Znałam tą kobietę, jej córka chodziła do mojej szkoły. Obie ukończyłyśmy ją w tym roku, a od listopada miałyśmy zacząć studiować na uniwersytecie w Domu 246a.
-Dzień dobry – przerwałam ciszę i poprawiłam torbę zsuwającą mi się z ramienia. Kobieta nie odpowiedziała, ale posłała mi szeroki uśmiech i skinęła głową.
Zamknęłam szafkę i szybkim krokiem udałam się w stronę wyjścia B, czyli tego prowadzącego na targ. Kiedy tylko opuściłam budynek Domu i znalazłam się na zewnątrz oślepiło mnie słońce. Zmrużyłam oczy i zaczęłam iść przed siebie. Na targu jak zwykle panował zgiełk, ludzie przeciskali się pomiędzy straganami, handlarze zachęcali do kupna towaru, aby zarobić parę groszy. Podeszłam do stoiska z pieczywem i kupiłam dwa bochenki chleba po zaniżonej cenie. Nie często zdarzało mi się natrafić na taką okazję, wiedziałam więc, że muszę każdą nadarzającą się szansę jak najlepiej wykorzystać.
-Clar! – Usłyszałam czyiś głos za swoimi plecami. – Zaczekaj! – Dopiero wtedy rozpoznałam wołającą mnie Kim, jedną z moich dobrych znajomych. Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę przeciskającą się przez tłum. W ręku trzymała ulotkę, od razu domyśliłam się, co chce mi przekazać.
-Gdzie tym razem? – Zapytałam, gdy blondynka zatrzymała się przede mną. – Jeśli znowu planujecie to organizować tam, gdzie ostatnio, możesz być pewna, że nie przyjdę – zaśmiałam się, ale Kim pokręciła przecząco głową.
-Tym razem Getto 4 – wyjaśniła przecierając dłonią pot z czoła. – Dom 112 zamknęli trzy dni temu, za tydzień będą go wyburzać, mamy pozwolenie od strażników – uśmiechnęła się szeroko.
Właśnie na tym polegała ironia naszego społeczeństwa oraz kraju. Chociaż rygor zaostrzony był do granic możliwości, to władze rządowe postanowiły pokazać swoją ludzką twarz. Wiedzieli, że ludzie młodzi zawsze mieli największy wpływ na społeczeństwo, tak więc, aby zapobiec buntom, zezwalali nam na słuchanie dowolnej muzyki, organizowanie balów oraz zabaw w lato czy różnorakie święta, wydawano książki dla młodzieży oraz tworzono przeróżne butiki z odzieżą. Wszystko to sprawiało, że mimo wielu rygorystycznych zasad, których musieliśmy przestrzegać, to mieliśmy prawo do prowadzenia rozrywkowego trybu życia. Oczywiście na wszystko musieli zezwalać strażnicy i urzędnicy, ale i tak było to ogromne udogodnienie.
-Będę po ciebie o osiemnastej – odezwała się Kim nie czekając na moją odpowiedź. Pomachała mi jeszcze tylko na pożegnanie i odeszła w przeciwną stronę wtapiając się w tłum.

~*~

Tego dnia nie śpieszyło mi się do domu, więc postanowiłam przespacerować się przez jedną z opuszczonych dzielnic Londynu. Kiedyś znajdowało się tam ogromne centrum handlowe, którego ruiny do dziś leżą nietknięte przez człowieka. Często zabierałam tam swoją młodszą siostrę Ginę, która wprost uwielbiała melancholijny nastrój, jaki panował w tym miejscu. Gdy weszło się na dach jednego z opuszczonych budynków można było podziwiać wymyślną architekturę centrum miasta. Wznoszące się kilkanaście metrów nad ziemią drapacze chmur, oszklone dachy niektórych z Domów, pomniki poustawiane na cześć prezydentów i premierów, oraz rodzinny królewskiej niegdyś panującej w Wielkiej Brytanii.
Kiedy weszłam na dach kamienicy oślepiło mnie słońce odbijające się od oddalonych o kilka kilometrów Domów. Usiadłam na kamiennym murku wcześniej strzepując z niego drobne kamyki i zamknęłam oczy odchylając głowę do tyłu. Nie słyszałam nic oprócz własnego oddechu i cichego szumu drzew. Miałam wrażenie, jakby wszystkie auta na chwilę się zatrzymały, autobusy przestały kursować, a dzieci skupiły się na samotnych zabawach z dala od swoich rówieśników.
Błagam, niech ta chwila trwa wiecznie – powiedziałam sama do siebie w myślach. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek to się wydarzy. Nie łudziłam się z tym, że kiedykolwiek będzie mi dane zapomnieć o wszystkim, co mnie otacza. Niektórzy ludzie posiadali takie umiejętności. Byli w stanie dosłownie opuścić swoje ciało, wędrować umysłami gdzieś daleko, w przeszłość, przyszłość lub idealną teraźniejszość. Opisywali to w książkach, mówili o tym podczas publicznych konferencji. Chcieli rozgłosu, zaprezentowania ludziom wizji świata doskonałego i akceptacji. Pisali długie powieści o postaciach fantastycznych, które spotykali w snach oraz przedstawiali w nich swoje własne życie, jednak ubarwiali je na tyle, że nikt nie byłby w stanie odgadnąć, czy jest to fikcja, czy też nie. Ludzie ci najczęściej mieszkali szkockich Domach, byli wykształceni i kreowali społeczeństwo jeszcze przed wybuchem wojny.
Moją ulubioną książką była „Judith” autorstwa Tary Longman, która opisała w niej historię nastoletniej dziewczyny podróżującej w czasie. Wiele osób uznało tą opowieść za coś, co każda inna, przeciętna osoba mogłaby wymyślić, jednak mnie książka bardzo poruszyła mimo swojej prostoty. Chciałam aby moje życie wyglądało tak, jak główniej bohaterki. Chciałam móc poznać przeszłość; lata, w których panował spokój, nie było Domów i Gett oraz czytników i kart.
Wszechobecną ciszę przerwał głośny wybuch. Gwałtownie podniosłam się do pozycji stojącej i rozejrzałam dookoła. Z okna jednej z kamienic zaczął wydobywać się dym i zanim zaczęłam rozważać co mogło się stać, usłyszałam ponowny wybuch, tym razem głośniejszy.
Zbiegając po schodach na dół czułam, jak ziemia pode mną wibruje. Rzuciłam się biegiem ku wyjściu, jednak dosłownie w kilka sekund otwór w ścianie został zasypany przez spadające się z dachu odłamki budynku. Wiedziałam, że znalazłam się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Byłam niemal pewna, kto stoi za tymi licznymi wybuchami.
Buntownicy z Getta 3.

~*~

Od autorki: tak więc jest rozdział pierwszy. Chociaż jeszcze nie zaczęłam wprowadzać bardziej istotnej dla tej historii akcji to i tak macie jej dość spory zarys. Postanowiłam wymyślić coś swojego i, jak widzicie, wybiec trochę w przyszłość. Dziękuję bardzo za komentarze, czekajcie cierpliwie na następny rozdział.
Co do all-too-well: nie zaczęłam jeszcze nawet pisać rozdziału 11, musicie więc jeszcze trochę poczekać, ale postaram się coś szybko wymyślić.
Mam również duże zaległości w czytaniu waszych blogów, ale postaram się wszytko nadrobić.
Do napisania!